poniedziałek, 18 czerwca 2012

Wpis dziewiąty: Utrata kontroli

Korytarze Hogwartu wydawały się ciaśniejsze niż na początku września. Metalowe zbroje obserwowały mnie groźnie spod swoich hełmów, miałam wrażenie, że w każdej chwili mogą wyciągnąć swoje miecze i jednym ruchem odciąć mój głupi łeb. Kto by wtedy za mną zapłakał?
Ginny, o czym Ty myślisz? – rozległ się głos w mojej głowie. 
Przepraszam, zapomniałam o Twojej obecności. Czasem w ogóle Cię nie czuję. Minęło tyle tygodni odkąd nie potrzebuję już dziennika, a wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Poza tym… wiesz, Tom, czasem sobie myślę, że to jest dla mnie trochę krępujące. Wiesz, jesteś ze mną cały czas, słyszysz moje myśli, towarzyszysz mi w trakcie posiłków, na lekcjach, w łazience…
W mojej głowie rozległ się jego śmiech. Nie był szyderczy, groźny czy nieprzyjemny. Nie. Wręcz przeciwnie. Pełen ciepła i pozytywnych emocji. Jednak ja poczułam, jak na mojej twarzy pojawia się szkarłatny rumieniec. Opuściłam głowę. Tom chyba też stracił kontrolę nad moim ciałem, bo nie zwróciłam uwagi, kiedy wpadłam w kościste plecy nauczyciela eliksirów.
Snape odwrócił się na pięcie i popatrzył na mnie groźnie. Chciałam zagryźć wargę, jednak ciepłe macki Toma szybko się zreflektowały i zacisnęły na moim umyśle. Jednak nawet on zbyt agresywnie chciał zapanować nad sytuacją.
Fala bólu przebiegła po moim ciele, rozpalając kości żywym ogniem. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam jęczeć, nie mogłam zwinąć się w kłębek, nie mogłam zacisnąć zębów, nie mogłam zapłakać. Nie pozwolił mi się nawet poruszyć.
- Weasley. – Usłyszałam jak przez mgłę głos nauczyciela.
- Przepraszam, panie profesorze. – Ku mojemu zaskoczeniu, odpowiedź brzmiała zaskakująco zwyczajnie. – Zagapiłam się.
Snape przyglądał mi się podejrzliwym wzrokiem. Lustrował dokładnie – cal po calu. Tom pozwolił mi się zatrząś, abym wyglądała bardziej realnie.
Fala dziwnych obrazów przeszła przez moją głowę. Ja spokojnie rozmawiająca z współlokatorkami, ja odrabiająca wraz z Colinem pracę domową na zaklęcia, ja grająca z braćmi w eksplodującego durnia, ja spacerująca po błoniach, ja odwiedzająca Hagrida, ja śmiejąca się, ja szczęśliwa.
- Minus pięć punktów dla Gryffindoru – oznajmił przez zaciśnięte zęby. – Może to nauczy cię, Weasley, że należy zawsze być czujnym.
- Jeszcze raz, przepraszam – jęknęły moje usta, choć według mnie była to już przesada.
* * *
Znacie to powiedzenie: zaraz wyjdę z siebie i stanę obok? W zasadzie odnosi się ono do osób mocno czymś zdenerwowanych, ale w sumie mogłabym powiedzieć tak również o sobie.
To było dziwne uczucie. Obserwowałam swoje ciało. Moja dusza stała gdzieś obok, czasem unosiła się na wysokości sufitu. Ruchami nowej Ginny kierował Tom. Był niesamowitym lalkarzem. Bez problemu sprawiał, że ręce unosiły się i opadały, a nogi stawiały równe kroki.
Czasem udawało mi się wrócić do ciała. Ale działo się to tylko i wyłącznie w momentach, w których dziennik leżał daleko ode mnie.
Moja dusza zaczęła się martwić. Jak długo miało to trwać? Tom mówił, że potrzebuje pomocy, ale nadal nie wytłumaczył mi w czym. Poddawałam się jego woli, zresztą nie miałam innego wyjścia. Bardzo lubiłam Toma, ale z czasem zaczęłam się go bać.
Z góry miałam dobry widok. Pewnego dnia zauważyłam Freda i George’a czających się  za metalowymi zbrojami. Wyskakiwali co jakiś czas nakryci grubymi futrami i z pomalowanymi na czarno twarzami. Moje ciało kuliło się wtedy, a drżący głos prosił, aby nigdy więcej tego nie robili.
Po jakimś czasie Percy zauważył, że coś jest nie tak. Znów zaczął się martwić o moje porzucone przez duszę ciało. Chciałam krzyczeć, ale mnie nie słyszał. Zamiast tego moje usta wypowiedziały doskonale wyuczoną regułkę: wszystko gra. Jestem zmęczona i trochę tęsknię za rodzicami.
Ostatnie słowa akurat były prawdą. Tęskniłam za mamą i tatą. Chciałam się do nich przytulić. Wierzyłam, że jakąś pradawną mocą przerwaliby to wszystko i uratowali mnie.

Co czujesz, kiedy wkładasz do ust kostkę cukru? Kiedy malutkie kryształki rozpuszczają się na Twoim języku? Czy nie masz wrażenie, że jest aż nazbyt słodko?
Co czujesz, kiedy wkładasz do ust grudkę soli? Kiedy malutkie kryształki rozpuszczają się na Twoim języku? Czy nie masz wrażenia, że są aż nazbyt słone?
A przecież oba są białe, niezauważalne, może lekko… połyskujące?

Tom omal nie roześmiał się, kiedy McGonagall zarządziła, aby wszyscy zjawili się na Klubie Pojedynków prowadzonym przez nauczyciela obrony przed czarną magią – Gilderoya Lockharta. Chciałam go nawet zapytać, dlaczego tak zareagował, ale zdawał się nie słyszeć moich myśli. Miałam wrażenie, że to kwestia czasu, kiedy nawet one zostaną mi odebrane.
Do sali poszliśmy razem, to znaczy on poszedł, używając moich nóg. Nie były odrętwiałe, choć według mnie sprawiały takie wrażenie. Moje ciało stanęło razem z resztą pierwszoklasistów. Nie z boku. Nie. To byłoby zbyt podejrzane. Mogłoby wywołać pytania. A wiedziałam, nie wiem skąd, ale wiedziałam, że właśnie ich Tom się obawiał. Nie bał. On nie bał się niczego, ale obawiał.
Moje oczy patrzyły na to wszystko bez zbędnej fascynacji. Tylko czasem, Tom nakazywał moim ustom westchnąć cicho do profesora. Bo przecież wszystkie dziewczyny wzdychały. Miałam robić to, co wszystkie. Miałam być bezkształtną masą, bezkształtnym tłumem.
Zasnęłam. Zabawne, prawda? Spałam, choć w rzeczywistości stałam i obserwowałam nic niewartą lekcję pojedynku. Moje emocje, uczucia, zmysły były, jakby to ująć… wyłączone? Tak, to chyba dobre słowo.
Nie bój się, moja mała – usłyszałam w myślach. – Mam wszystko pod kontrolą. Wszystko.